Męczeństwo

W klimacie planowych prześladowań w całej unickiej diecezji chełmskiej, zatem na Podlasiu i w Ziemi Chełmskiej, zaistniało Wydarzenie Pratulińskie. W Pratulinie zastosowano podobne metody jak w wielu innych parafiach unickich. Chciano „na siłę” unitów uczynić wyznawcami religii cara. Wierni zdecydowanie sprzeciwiali się tym usiłowaniom. Doszło tu do otwartej i publicznej konfrontacji z Kutaninem, carskim naczelnikiem powiatu konstantynowskiego, który zażądał, aby unici przekazali swoją świątynię nowemu proboszczowi, wyznaczonemu przez władze rządowe. Lud nie godził się na rządowego proboszcza. Naczelnik dał kilka dni do namysłu.

Wrócił do Pratulina 24 stycznia 1874 r. z sotnią kozaków pod dowództwem pułkownika Steina, niemieckiego luteranina. Przy cerkiewce zebrała się prawie cała parafia. Naczelnik zażądał kluczy, by otworzyć cerkiew i wprowadzić nowego proboszcza, anty-unitę, ks. Leontyna Urbana. Zebranych straszył wojskiem, które ustawiono tuż za parkanem przykościelnym.

Nerwowe pertraktacje nie rozwiązały sprawy. „Panie naczelniku — powiedział Daniel Karmasz, jeden z autorytetów parafialnych, dziś błogosławiony Męczennik — gdyście zabierali nam organy zaręczałeś nam, że rząd nie ma zamiaru narzucać nam prawosławia. Powiedziałeś, że gdyby kto kiedy od nas lub od naszej cerkwi zażądał czegoś więcej, to wtedy możemy wszyscy, starzy i młodzi, wziąć kołki i za wieś przepędzić każdego, choćbyś ty sam był wtrącającym się do naszej wiary i cerkwi. Tyś sam więc nas nauczył i upoważnił, że dziś stoimy w obronie naszej cerkwi i wiary, gdy nam przez popa chcecie narzucić prawosławie a cerkiew świętą sprofanować. Dziś sądzisz, panie, swoją własną sprawę i swoje słowa. Nie wzięliśmy jednak kołków jakieś ty nam nakazał, wolimy stać i umrzeć bezbronni, przy świętym progu naszej cerkwi”.

Pułkownik Stein tymczasem wydał rozkazy i przegrupował żołnierzy. Ci ustawiali bagnety na karabinach, chcąc przemocą zająć unicką świątynię. Wśród jej obrońców byli dawni żołnierze z carskiej armii. Oni znali zasady wojskowego rzemiosła. Wiedzieli, że prawem jest zabroniona brutalność wojska. Dlatego Feliks Osypiuk, nie tak dawno jeszcze służący w armii cara, powiedział: „Wiemy, że według postanowienia carskiego nikogo bić nie wolno. Dlatego, jeśli napadać nas i bić będziecie, będziemy się bronić, czym kto może. Ale jeśli car upoważnił was do zabijania nas, lud gotowy jest zginąć za Boga i wiarę i nie cofnie się ani kroku przed śmiercią”. Wojsko jednak przekroczyło parkan i bijąc łudzi kolbami karabinów oraz kłując bagnetami torowało sobie drogę do cerkwi. Odpowiedzią na brutalność kozaków były rzucone kamienie i bojowo podniesione, znalezione w pobliżu, kołki.

Pułkownik Stein wycofał nieco poturbowanych żołnierzy. Rozkazał teraz rozwinąć sztandar wojskowy, nabić broń i zatrąbić „do ataku”. Uderzono w bębny. Padł rozkaz strzelania. Daniel Karmasz, który trzymał duży krzyż zawołał do współobrońców świątyni: „Odrzućcie wszystko, kołki i kamienie, pod kościół. To nie bitwa o kościół. To walka za wiarę i za Chrystusa!” Ktoś zaintonował pieśń: Kto się w opiekę… Padła komenda: ognia!

Padły strzały. Upadł zabity Wincenty Lewoniuk. Śmiertelnie został postrzelony Daniel Karmasz. Upadł na krzyż, który jeszcze przed chwilą trzymał wysoko nad głowami. Krzyż podniósł Ignacy Frańczuk z Derła, ale i on zaraz martwy osunął się na ziemię. Śmiertelna kula dosięgła 19-letniego Aniceta Hryciuka z Zaczepek, który przyniósł obrońcom jedzenie. Wychodząc z domu powiedział: „może i ja będę godny, że mnie zabiją”. Teraz leżał martwy. Jego martwe ciało podniósł z ziemi Filip Geryluk, sąsiad młodego męczennika, wołając do kozaków: „już narobiliście mięsa, możecie go mieć więcej, bo wszyscy jesteśmy gotowi umrzeć za naszą wiarę”. Za chwilę sam padł rażony kulą. Onufrego Wąsyluka, który rok temu za 800 rubli został wykupiony od służby wojskowej, kula trafiła w głowę, rozrywając czaszkę. Świadkami jego śmierci była żona i matka, która opłakiwała swego syna. — „Matko, nie płaczcie swego syna jak ja nie płaczę straty męża — pocieszała synowa; wszak on ani za zbrodnię, ani za występek został zabity. Owszem, cieszmy się, że poległ za wiarę. O, gdybym ja była godna umrzeć z nim.” Od kul kozackich zginęło na miejscu dziewięciu unitów, czterech ciężko rannych umarło tej samej doby w domach.

Masakra zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie wypadek postrzelenia żołnierza przez współatakującego kozaka. Przerwano więc ogień. Teraz żołnierze bez przeszkód dotarli do drzwi cerkwi, które otworzyli przy pomocy siekiery.

Do świątyni wprowadzono rządowego proboszcza. Tymczasem rozproszony lud zbierał swoich rannych, których było ok. 180 osób. Ciała zabitych zaś leżały na cmentarzu przez całą dobę. Potem pogrzebano je, bezładnie wrzucając do wspólnej mogiły, którą zrównano z ziemią, aby nie pozostawić żadnego śladu po pochówku. Miejscowi ludzie jednak dobrze zapamiętali to miejsce.